Dlaczego nie pobiegłam?

4/23/2017


Planowałam dziś ukończyć kolejny 42,195 km maraton, a nie jestem w stanie przebiec 100 metrów.

Płakałam takimi łzami dwa razy w życiu. Raz kiedy nie przyjęli mnie do szkoły projektowania ubioru. Drugi raz, kiedy dowiedziałam się, że po miesiącach przygotowań do Orlen Warsaw Marathon 2017, nie mogę w nim wystartować. Mało tego. Na razie w ogóle nie mogę uprawiać sportu.

Pilnowałam diety. Trenowałam wytrwale. Nie zatrzymywałam się mimo zamarzającej baterii w telefonie. Zdarzyło mi się biegać 21 km na rozgrzewkę przed egzaminem, albo wracać bardzo późną nocą po długim dniu w pracy. Jak każdy, miewałam gorsze i lepsze chwile, ale wytrzymałam wszystko. Byłam w życiowej kondycji, gdy na dwa tygodnie przed startem, niespodziewanie poczułam niemoc. Bezsilność. Ciężkie mięśnie, szybkie bicie serca, pulsowanie w głowie...

Poszłam do lekarza, bo czułam się nadzwyczajnie wyczerpana. Nie zmęczona. WYCZERPANA z dnia na dzień. Cała energia gdzieś zniknęła. Lekarz przepisał mi tabletki przeciwbólowe, bo przecież pracuję, kończę studia, trenuję, to na pewno jestem przemęczona i zaczyna się sezon grypy.

Nikt nie przypuszczał, że mogę tracić krew. Po tym jak straciłam połowę hemoglobiny, śniadanie wielkanocne przyjęłam w kroplówce, ostatecznie kończąc w szpitalu... teraz wiem, że pierwszym krokiem powinna być kontrola morfologii krwi. Lekarz powinien o niej pomyśleć. Ja powinnam o tym pomyśleć. Tylko kto się zastanawia nad podstawowymi badaniami kontrolnymi gdy wszystko zawsze było w porządku? Gdybym zdawała sobie sprawę jak dużo może powiedzieć wynik za kilka złotych... Ale rzadko kto myśli o tym w codziennym pośpiechu, bo zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia.

Ale czy to nie ZDROWE jest najważniejsze?

Szkoda, że wpadłam na to, kiedy ledwo żywa trafiłam na oddział ratunkowy. Transfuzja krwi, ogromna ilość (niespecjalnie przyjemnych) badań i jeszcze więcej strachu. Przerażona rodzina. Obydwa szpitale - i w Nowej Soli i Wolski w Warszawie spisały się na medal. Spotkałam fantastycznych ludzi, aczkolwiek wolałabym poznać ich w innym miejscu. Ostatnią dobę w szpitalu spędziłam z wyjątkową Kobietą, która wiele we mnie zmieniła. Wierzę, że to nie był przypadek. Szczęście w nieszczęściu, że lekarze niczego nie znaleźli.


Jak zawsze, jestem zdania, że każde doświadczenie jest lekcją. Tym razem bardzo bolesną, aczkolwiek na tyle skuteczną, że otworzyłam oczy na wiele spraw, których nie chciałam widzieć do tej pory. Obok mnie leży mój numer startowy 3262 z którym przez wiele miesięcy planowałam wbiec dziś na metę w życiowej formie. Nie tak miał wyglądać ten post. Powinnam płakać ze szczęścia na mecie po 42,195 km, a nie ocierać łzy żeby to napisać. Opornie idzie powrót do sił, bo kompletnie nie jestem przyzwyczajona, że męczy mnie nawet wejście po schodach. Wcześniej, wejście na czwarte piętro nie było żadnym wysiłkiem.

Bardzo dziękuję kilku osobom, które wspierały mnie w ciężkich chwilach. Właściwie kilka to i tak dobrze, biorąc pod uwagę jaka samolubna byłam. Możliwe, że nawet mojego Anioła Stróża zaczęłam wk... denerwować i musiał mnie trochę uspokoić.

Pod postem zawsze pytam o komenatrze, ale komentujecie rzadko. Teraz nie chcę słów pocieszenia, współczucia czy litości. Chcę dać Wam do myślenia. Nawet najbardziej cudowna dieta i suplementacja, nie jest w stanie wygrać ze stresembrakiem snu. Nie musicie lubić ani mnie, ani mojego bloga, ale kochajcie siebie. Wasze ciało to jedyne miejsce w którym spędzicie resztę życia.

Życzę Wam zdrowia i miłości. Resztę łatwiej zdobyć. 
M.
PS. I najważniejsze - Mamo, Tato, dziękuję.

Torbę zabieram na następne treningi. Razem z numerem startowym będzie mi przypominać jak (bez)cenne jest zdrowie i nasze i naszych bliskich. 

Przyjaciół poznaje się w biedzie.

You Might Also Like

0 komentarze

Facebook

Instagram

YOUTUBE