DOMINIKANA
11/27/2016
Najbardziej spontaniczne wakacje EVER. Pierwsze prawdziwe, po dwóch latach w korporacjach, po nieprzespanych nocach między pracą, uczelnią, treningami, blogiem... spakowałam walizkę i polecieliśmy na drugi koniec świata złapać słońce.
Teoretycznie miałam kiedyś tydzień urlopu, ale
nazwałabym to falstartem, gdyż spędziłam go w ciepłym blasku lampki na
biurku, ucząc się do pierwszej sesji. Początki na zarządzaniu, po filologii francuskiej, opisałabym delikatnie jako nienałatwiejsze… aczkolwiek, już mnie trochę poznaliście – nie
ma rzeczy nie do zrobienia. Po prostu jedne wymagają mniej, inne więcej
poświęcenia. Wyzwań nie mierzę możliwościami, tylko czasem realizacji. Małymi
krokami można dojść na koniec świata, gdziekolwiek go sobie wyznaczycie.
Nie miałam czasu na zakupy i wielkie przygotowania,
więc wzięłam to, co miałam + niezbędnik krawiecki (czyli igła, nitka i
nożyczki). Oczywiście, nie mogłam się powstrzymać i musiałam coś pociąć.
A propos igły i nitki... to oprócz tego, że maszynę
do szycia nadal mam tylko w domu rodzinnym, to jeszcze SIĘ ZEPSUŁA. Odsłużyła
swoje z moimi fanaberiami, dlatego zaczekam na kupno nowej, do momentu
(przynajmniej) pierwszego rozdziału pracy magisterskiej.
Lecieliśmy na takim spontanie, że nie sprawdziliśmy ani czasu lotu, ani pogody... Na Karaiby 11 godzin, do Warszawy 8,5. |
Chwilę przed wyjściem na lotnisko szybkie fotki spodni, które przerobiłam na shorty (mam nawet na zdjęciu szpilki w których leciałam - tym razem wpuścili mnie na podkład samolotu... :) I nadbagaż nie był taki DUŻY. Wracając z Dominikany, był duży. Ale ludzie są tam nawet na lotniskach wyluzowani.
Wykonanie jeden, dwa, trzy:
1. Odmierzyłam długość nogawek.
2. Obcięłam.
3. Wystrzępiłam brzegi.
Trafiliśmy na porę deszczową i… codziennie padało. Kropiło. Obrywało chmury. I znowu lało.
Na zdjęciu w prawym dolnym rogu widać kałużę. Wodę na ulicy właściwie… Przypuszczam, że po jednym dniu takiej ulewy w Polsce, wszystko by nam zgniło. Tam wysoka wilgoć nikomu nie przeszkadza. |
Dużo, dużo zieleni. Myślę, że na kolejną sukienkę z liści [LINK] coś bym znalazła :D Mnóstwo pięknych miejsc, nawet na ślub :) |
Było na tyle cudownie, że leżałam na leżaku, nawet w lekkim deszczyku, bo poza wilgocią, było upalnie. Prostownica niespecjalnie mi się przydała, bo za każdym razem, gdy się stroiłam, tropikalna ulewa skutecznie potrafiła z... zmodyfikować moje starania. Na początku się denerwowałam, a później przestałam je suszyć.
Naturalnie mam falowane włosy i widocznie upartej blondynce trzeba było aż Karaibów... żeby je znowu polubić. Myślę nawet, że częściej będę je kręcić.
Poza tym, Dominikana… cudowna. Szczęśliwi ludzie, nie spieszą się, dużo uśmiechają. Nawet jeśli nie mówią po angielsku (hiszpański się przyda) i ciężko było się porozumieć, pozostają życzliwi i bardzo pomocni. Właściwie tylko utwierdziłam się w swoim przekonaniu - im więcej słońca, tym więcej szczęścia.
Nawierzchnia kortów tenisowych nie nadążała schnąć tak jak moje włosy, ale biegane było. |
4 komentarze
mega zazdrość, mega foty, mega tekst. chyba faktycznie im więcej słońca tym ludzie szczęśliwszy, bo nawet widok palem na zdjęciach pozwolił mi się uśmiechnąć!
OdpowiedzUsuńMega się cieszę, że post Ci się spodobał i teraz też się uśmiecham :)
OdpowiedzUsuńCudowna wyspa :) my dwa lata temu mieliśmy szczęście i o tej samej porze w ciągu dwóch tygodni padało tylko dwa razy :) ale faktycznie, moje włosy układały się jak chciały :D
OdpowiedzUsuńPamiętam jak opowiadałaś o Dominikanie <3
UsuńWłosy kręciły mi się jak szalone, ale po powrocie zaczęłam szukać sposobów na loki i objętość, może nawet post o tym będzie :)